[09/1986] "Watchmen. At Midnight, All the Agents..."


Całkiem niedawno zapytano mnie dlaczego wspominając jakiś tytuł często opowiadam o pojedynczych zeszytach, zapominając że byłoby szybciej a co za tym idzie ekonomicznej pisać od razu o całym albumie. Oczywiście, jeżeli dana historia doczekała się takiego wydania. Dociekliwym odpowiadam: stosuję taki system bo mogę. W odróżnieniu od Rorschacha mam sporo wolnego czasu, żadna wojna - niestety, zawsze mogę się mylić - nie czeka za rogiem. O ile nie gonią mnie deadline'y staram się, aby wyjątkowe historie towarzyszyły mi możliwie jak najdłużej. A do takich opowieści zaliczam chociażby serię "Watchmen" Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa.

Wystartowała ona pod koniec 1986 roku, czyli w okresie całkiem sporego zamieszania w tytułach DC. Zarządzający wydawnictwem robili wszystko, aby czytelnicy poczuli powiew świeżości i uwierzyli w nową jakość komiksów. Ściągnięto znane nazwiska, odświeżono uniwersum, dano szansę ciekawym pomysłom. W tej ostatniej grupie znalazło się miejsce dla Strażników. Gości w pelerynach widzianych inaczej, tzn. nie przez pryzmat okularów barwiących świat na kolorowo. O tym jak ich widział Alan Moore będzie okazja jeszcze porozmawiać - przed nami jeszcze jedenaście zeszytów podstawowej serii - a dziś przechodzimy już do meritum, czyli do Rorschacha i do tego jak bardzo ma on przej*bane.

A ma bardzo mocno. Dawny kolega po fachu zaliczył lot z wieżowca bez spadochronu, Ameryka zdaje się zmierzać do przykrego końca a Sowieci tylko czekają aby zacząć strzelać. Nie wygląda to najlepiej a całości obrazu dopełnia powszechna degeneracja społeczeństwa. A przecież nasz outsider chce tylko, aby było jak dawniej - a konkretnie: przed 1977 rokiem, kiedy to weszła w życie ustawa Keene'a - to znaczy prościej. Idealny świat Rorschacha to świat, w którym bohaterowie dalej robią swoje i to bez rządowego nadzoru. Gdzie dawni koledzy nie chowają głowy w piasek, nie biegają na smyczy a już na pewno nie rozmieniają siebie na drobne.

Ciekawie, odważnie, detektywistycznie, z morderstwem w tle. Tak zaczyna się opowieść o Strażnikach. Lubię takie klimaty. Prosto i konkretnie. Rorschach w roli narratora zdecydowanie na plus, podobnie jak 'wesołe' wspominki danych bohaterskich czasów. Do tego zaczynają się pytania poważne, na które - jak przypuszczam - zaczniemy szukać odpowiedzi. W jaki sposób bohaterowie radzą sobie ze stresem? Czy bieganie w obcisłych, często wyzywających kostiumach to te rodzinne tradycje, które koniecznie trzeba pielęgnować? Czy obrońcom sprawiedliwości zdarzało się ulegać pokusom, sięgać po zakazane owoce? Cóż, ciekawość mnie po prostu zżera.

cdn.


#001 "Watchmen. At Midnight, All the Agents..." vol 1 [09/1986]
Polskie wydanie: "Strażnicy" [Egmont, 2017]


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Bomba"

Kastylia oczami Palaciosa

"Przesilenie"