Pisząc o "Gabinecie doktora Caligari" wypada zacząć od przypomnienia, że film Roberta Wiene* powszechnie uchodzi za pierwszą odsłonę horroru w kinie. Wystarcza bowiem kilka początkowych minut, aby zrozumieć z kim – a może 'z czym', jeżeli weźmiemy pod uwagę końcowy wydźwięk historii – przyjdzie się zmierzyć głównemu bohaterowi spektaklu. Tytułowy antagonista całym sobą oddaje cześć literackim szalonym naukowcom chcącym udowodnić swoją wielkość. Postrzegamy go jako agresywnego hipnotyzera przekonanego o wyższości swojego geniuszu nad jednostkami słabymi, podatnymi na odpowiednio silne sugestie. Pojawienie się na scenie lunatyka Cezara jeszcze bardziej pogłębia demoniczność Caligariego, gdyż zyskuje on narzędzie, dzięki któremu może bezkarnie dokonywać makabrycznych zbrodni. Połączenie obrazu obłąkanego wizjonera z obrazem jego bezwolnego sługi - którego potworność w oczach twórców miała podkreślać odpowiednia charakteryzacja - jeszcze bardziej potęguje uczucie strachu towarzyszące opowieści a wraz z pojawieniem się pierwszych morderstw groza osiąga poziom nigdy wcześniej w kinie nieosiągalny.

Źródła lęku obecnego w filmie Roberta Wiene nie należy jednak upatrywać wyłącznie w przyprawiających o dreszcze postaciach. Wyobraźnia widza była pobudzana w jeszcze jeden sposób, mianowicie poprzez epatowanie wykrzywiającym rzeczywistość tłem wydarzeń. Chyba każdy kto choć raz oglądał "Gabinet doktora Caligari" rozumie, jak wielkie znaczenie dla odpowiedniego postrzegania opowieści ma scenografia - odpowiednio odzwierciedlająca pokręcony umysł szaleńca - wykorzystana w filmie. Powykrzywiane domy, koślawe latarnie, niefunkcjonalne meble oraz zbyt małe pomieszczenia jako pierwsze sugerują nam, że oto być może mamy do czynienia nie tyle z makabryczną historią małego miasteczka Holstenwall ile z majakami obłąkanego mężczyzny. To właśnie perspektywa obcowania z czymś nieznanym, czymś czego nie jesteśmy w stanie do końca zrozumieć wzbudzała w widzach największe emocje a "Gabinet doktora Caligariego" dostarczał owych wrażeń w bardzo dużych - jak na ówczesne czasy - dawkach.

Zarówno o kreacji Wernera Kraussa [tytułowa postać] jak i o samym filmie powiedziano prawdopodobnie wszystko, co można było powiedzieć. Oceniając "Gabinet doktora Caligari" podkreślano jego artyzm oraz znaczenie dla rozwoju kina ekspresjonistycznego, w szalonym hipnotyzerze dostrzegano niemieckich przywódców - albo Wilhelma II albo charyzmatycznego Hitlera - a w otępiałych mieszkańcach Holstenwall widziano sterowaną ludność Republiki Weimarskiej. Odsuwając jednak na bok owe akademickie rozważania warto wspomnieć, że wspomniany film był również - a może 'przede wszystkim'? - projekcją, która w zdecydowany sposób odcinała widza od szarej rzeczywistości i ofiarowała chwilę wytchnienia w sferze fantasmagorycznych rojeń bohaterów spektaklu. Choć naturalnie "Gabinet doktora Caligari" nie był pierwszym filmem, który dostarczał widowni 'mocnych wrażań' to jeżeli chodzi o intensywność przekazu opowieści oraz sposób jej prezentowania stawia Roberta Wiene w zaszczytnym gronie wizjonerów kina.

"Gabinet doktora Caligari". Historia lunatyka Cezara [Conrad Veidt] dokonującego zbrodni na zlecenie mistrza. Opowieść o tragicznej miłości Francisa [Friedrich Feher] do pięknej Jane [Lil Dagover]. Poetycka, ponura wizja przyszłości narodu niemieckiego**. Koszmar pacjenta zakładu dla umysłowo chorowych. Jakkolwiek bym nie patrzył na film muszę przyznać, że pomimo upływu lat nadal robi wrażenie. Zachwyca gra aktorska, zachwyca tytaniczny wisiłek włożony w odpowiednie przygotowanie zamkniętego planu filmowego - nad groteskowo-romantyczną, surrealistyczną stroną przedsięwzięcia czuwali Hermann Warm, Walter Reimann i Walter Röhrig, artyści związani z awagardowym czasopismem "Der Sturm" - oraz niejednoznaczne zakończenie.
* Za scenariusz odpowiadali Hans Janowitz oraz Carl Mayer.
** Jeżeli chodzi o ten aspekt filmu polecam zajrzeć do książki Siegfrieda Kracauera "Od Caligariego do Hitlera. Z psychologii filmu niemieckiego" [wyd. słowo/obraz terytoria; 2019].