"Ilustrator. Przygody ojca Koziołka Matołka" || Marek Górlikowski


Jest ktoś na sali, kto nie zna Koziołka Matołka? Zakładam, że nie. Powiem więcej: podejrzewam, że większość z Was potakuje w tym momencie w myślach i być może nawet uśmiecha się przypominając sobie o bajeczce z udziałem tego bohatera. Mam rację?

Jeżeli o mnie chodzi to sam nigdy z większą uwagą bajki nie oglądałem, choć oczywiście wierszyk - "W Pacanowie kozy kują..." autorstwa Kornela Makuszyńskiego - znam oraz nawet kilka razy podczas lektury książki pana Górlikowskiego zdarzyło mi się go powtarzać. Skąd zatem moje zainteresowanie tym tytułem? Od razu zaznaczam, że wyjątkowo tym razem nie chodzi o komiks, choć pan Walentynowicz prekursorem polskiego komiksu był.


Otóż tak się pięknie składa, że w czasach, kiedy jeszcze wierzyłem, iż moja przyszłość zawodowa będzie związana z historią miałem okazję z uwagą studiować życie towarzyskie oraz codzienne artystycznej bohemy dwudziestolecia międzywojennego. Czy wśród tych osób przewijał się Marian Walentynowicz? Czasami. Warszawa należała wówczas do poetów, Skamandrytów, ciętego języka Antoniego Słonimskiego i paru jemu podobnych twórców. Jeżeli trafiałem na nazwisko Walentynowicza to najczęściej przy okazji jakichś rysunków - niekoniecznie tych stricte komiksowych - w różnych czasopismach z tamtego okresu. Fantastycznego dwudziestolecia, które dane mi było poznać czytając wspomnienia i listy osób pamiętających tamten czas.

Nie wracałem do tamtego okresu blisko dwadzieścia lat. Niekiedy zerkałem na jakieś ówczesne paski komiksowe - jeżeli Pan Optykon wynalazł akurat jakąś ciekawostkę - ale nie wracałem 'na poważnie'. Głównie z braku czasu, ale również dlatego, że akurat te moje zainteresowania zeszły na tor boczny.


Dlaczego Wam o tym opowiadam? Czy książka pana Marka Górlikowskiego zmieniła ten stan? Nie. Przypomniała mi jednak, dlaczego tak bardzo lubię od czasu do czasu sięgać po wspomnienia, biografie czy pamiętniki. Lektura takich książek przypomina podróż w czasie. Czujesz się jak bohater Wellsa, który nagle znalazł się w innym świecie, rzeczywistości znanej mu - a czasami i nieznanej zupełnie - jedynie z lekcji historii.

Lektura biografii Mariana Walentynowicza - postaci znanej mi jedynie przelotnie - była dla mnie taką właśnie podróżą. Interesującą, zabawną, pokazującą jednego z ojców wesołego Koziołka nie tylko w roli ważnego ilustratora, ale również pokazującą go 'od kuchni'. Wiedzieliście, że współpracował z Wydawnictwem Gebethnera i Wolffa, najważniejszym polskim wydawcą powieści przygodowych i fantastycznonaukowych na początku dwudziestego wieku? Powiem więcej gdyby nie pan Jan Gebethner - zafascynowany popularnością Myszki Miki i Kaczora Donalda! - możliwie, że nigdy nie doszłoby do narodzin Koziołka Matołka.


Pewnie również nie wiecie, że pan Walentynowicz był korespondentem wojennym, który śmiesznymi rysunkami umilał czas polskim żołnierzom? A jego życie powojenne? Jak odnalazł się w nowej rzeczywistości i czym zajmował? Znacie prace pana Andrzeja Mleczki? Zgadnijcie czyim był uczniem.

"Ilustrator" pana Marka Górlikowskiego dostarcza nam odpowiedzi na powyższe pytania i zabiera w podróż, której długo nie zapomnimy. Nie jest to tytuł dla każdego. Czasami ilość podawanych faktów może przytłaczać, ale z drugiej strony, gdy pojawiają się anegdotki - z oczywistych względów moją uwagę przykuwały najmnocniej te przedwojenne - nie jesteśmy w stanie oderwać się od lektury.

------------------------------
napisał: Marek Górlikowski
Wydawnictwo Znak, 2025
Książkę otrzymałem od wydawcy.


Komentarze