Skończywszy drugi tom "Rogue Sun" zacząłem się poważnie zastanawiać, czy ta seria będzie finalnie do czegoś zmierzała. Nie wiem, albo to ze mną jest problem i zwyczajnie nie dostrzegam całościowego, fabularnego planu albo panowie od Massive-Verse tego planu rzeczywiście nie mają. Na ten moment wygląda to tak, że nasz tytułowy bohater w przerwie od bycia dupkiem - tak, Dylan Siegel potrafi zrazić do siebie każdego - mierzy się z kolejnymi, coraz fantazyjniej przerysowanymi typami, o coraz bardziej dziwacznych pseudonimach.
Oczywiście, zazwyczaj takie bajeczki łykam jak pelikan. Byłbym totalnym hipokrytą, gdyby tu i teraz wyznał, że ich lektura zawsze jest dla mnie katorgą. Nie! Czytając takie historyjki lubię, gdy twórcy czują fun i puszczają się peronu, ale... z reguły są to jednozeszytówki. Ot, historyjki z gatunku: złol tygodnia przybywa do miasta a szeryf w kolorowym trykocie spuszcza mu łomot. Dlaczego zatem mam problem z serią "Rogue Sun"? Cóż, tym razem liczyłem na coś więcej.
Po dwunastu zeszytach czuję, że historia Dylana donikąd nas nie prowadzi. Nie tak powinno to wyglądać. Owszem, mamy krótkie segmenty ze wspólnym mianownikiem, ale to wszystko za mało, aby historia nabrała rozmachu. Podam przykład: złomem numer jeden tego albumu jest tytułowy Hellbent. Wiemy kim on jest i poznajemy jego motywacje; to wszystko. Postaci brakuje charakteru, brakuje czegoś, co wyróżniałoby ją na tle innych villainów a przede wszsytkim brakuje jej wyrazistego umocowania w świecie Rogue Suna. Może się mylę. Może za kilka, kilkanaście zeszytów będzie kimś ważnym, ale raczej do tego nie dojdzie. I to jest główny problem tej serii.
Mam wrażenie, że brakuje jej motywu przewodniego. Bujamy się od jednego superzłoczyńcy do drugiego, co kilka plansz obserwujemy rodzinne problemy Dylana - przyrodnia siostra daje do pieca! - jak również poznajemy kolejne elementy uniwersum. Niby wszystko jest, niby świat Rogue Suna się rozrasta - w tej historii pan Ryan Parrott, główny scenarzysta serii, dorzuca: Ptaszarnię Tajemnic, królową Ravyn i Żałobną Gwiazdę, czyli kogoś na kształ diabła z innego wymiaru - ale czytając kolejne zeszyty czuję, że fabuła jest pisana na kolanie. Czy jednak wspomniana Żałobna Gwiazda będzie bossem na końcu ewentualnego eventu? Czy może jest zaledwie przybocznym kogoś jeszcze ważniejszego?
Marudzę? Możliwe. Może nie dostrzegam Wielkiego Planu, może na samym końcu wszystkie klocki ułożą się w jedną, logiczną całość. Życzyłbym sobie tego, bo pomimo pewnych mankamentów odnajduję w komiksie także pozytywy. Rogue Sun. Bawią mnie jego żarciki, jego nazywanie rzeczy po imieniu, bez tego całego mistycznego mumbo jumbo. Ta jego zwyczajność i chwilami dość lekceważące podejście do poważnych - na skalę superbohaterską! - spraw przypominała mi niekiedy postawę Jacka z Baśni. On także był taki 'hej do przodu'. I miał ten magnetyzm, który nie pozwalał mi zrezygnować z lektury jego przygód. Przynajmniej do czasu, kiedy opowieść stała się zbyt absurdalna nawet, jak dla mnie. Czy taki sam los czeka i tą serię? Zobaczymy.
Nie skreślam jej. Wizualnie komiks może się podobać. Kreska współczesna, dokładna, wyrazista. W tle dostajemy sporo detali, które fajnie podbudowują klimat, zwłaszcza tego całego czary mary. Poza tym na każdym kroku widać, że twórcy bawią się historią. Także takimi jej elementami jak zmienne ułożenie plansz czy interaktywna zabawa z czytelnikiem polegająca na daniu mu możliwości wpływania na fabułę. Całkiem ciekawy pomysł, choć przyznam szczerze, że lektura siódmego zeszytu lekko mnie zmęczyła.
------------------------------
#007-012 "Rogue Sun" vol 1 (10/2022-04/2023)
napisali: Ryan Parrott, Nick Cotton
narysowali: Zé Carlos, Abel, Marco Renna
polskie wydanie: "Rogue Sun. Hellbent" tom II [Non Stop Comics, 04/2025]
Komentarze
Prześlij komentarz