"Z całej pety!"

 
W odróżnieniu od Daniela Warrena Johnsona nie jestem i nigdy nie byłem fanem wrestlingu. Miałem okazję oglądać relacje z jakichś tam zawodów, ale jeżeli ktoś zapytałbym mnie czy rozumiem o co w tym wszystkim chodzi to nie wiem czy umiałbym zlepić sensowną odpowiedź. Gapiłem się w ekran telewizora ale emocje towarzyszące zgromadzonej w hali publiczności były mi zupełnie obce. Mój syn podsumowałby ten stan krótko: 'nie czułeś klimatu'. I właśnie tego 'nieczucia klimatu' obawiałem się najbardziej sięgając po album "Z całej pety!". Tego, że odrzuci mnie nie tyle kreska, co sportowa tematyka komiksu. Jak łatwo zgadnąć strach miał tylko wielkie oczy i nic poza tym.

Zacznijmy od prostego pytania i prostej odpowiedzi. Dlaczego warto wysupłać trochę grosza i zainwestować w ten tytuł? Bo to opowieść dla każdego, która nie zamyka się na jednego, konkretnego odbiorcę. Czytelnicy szukający ciekawej, dynamicznej kreski będą zadowoleni. Plansze aż kipią akcją, dobrze podkreślając sportowego ducha historii. Dotarł on do mnie celniej, niż wspomniane wyżej telewizyjne relacje. Fani amerykańskiej pulpy w osobie Necrotona oraz organizowanych przez niego zawodach poczują klimat przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Słuchając rozmów postaci, tych zadziornych prowokacji przypomną sobie słowne przepychanki słynnych trykociarzy ze stajni Marvela. A jeżeli kogoś interesują opowieści 'głębsze', pisane bardziej 'na poważnie' to Johnson pamięta i o nich. Wystarczy spojrzeć na powody, dla których nasi bohaterowie stają do walki.

No dobra, komiks "Z całej pety!" to tytuł dla każdego, ale co z fabułą? Mówiąc najogólniej, bez zdradzania szczegółów: duet Johnson-Spicer opowiada o młodej wrestlerce, która straciwszy w dzieciństwie matkę próbuje ją odzyskać. Chcąc ją przywrócić do życia bierze udział w zawodach organizowanych przez niezbyt sympatycznego władcę Bastionu Beznadziei, wspomnianego Willarda Necrotona. Show zaczyna się, walka goni walkę i tak do wielkiego finału. Proste. Śledząc wydarzenia można wręcz odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z efektem fabularnej śnieżnej kuli a samą opowieść podsumować krótko: mały pojedynek, potem większy i największy na samym końcu. Wszystko co widzimy pomiędzy starciami - także te wątki bardziej poważne - to przerywniki pozwalające czytelnikowi złapać oddech. Taka konstrukcja komiksu to dobra konstrukcja zważywszy na fakt, że "Z całej pety!" jest komiksem potężnie kipiącym energią. Odbiorca jest dosłownie bombardowany krzykliwymi frazesami, ekstrawagancką kreską. Ba! Już same pseudonimy walczących czy nazwy własne efekciarskich ciosów - dla przykładu: 'pikujący sokół', 'kołyska czubówny', 'księżycowe salto' - pozwalają poczuć klimatu wrestlingu. Tą krwawą, bezwzględną walkę o przetrwanie.

Skończywszy czytać "Z całej pety!" ponownie zacząłem przeglądać poszczególne plansze. Zrobiłem to ponieważ momentami fabuła tak przyspieszała, że nie sposób było skupić się na samej kresce. Zanim zrozumiałem na co patrzę leciała już kolejna kontra ze strony Lony Steelrose. Nie narzekam, wręcz przeciwnie. Dla mnie 'mój problem z tempem historii' świadczy o tym, że panowie Johnson i Spicer dobrze wykonali swoją robotę. Chcieli, aby czytelnicy poczuli moc bijącą z komiksu i cel zrealizowali. Z podniesionym czołem i dumni ze zwycięstwa.


"Do A Powerbomb" [06-12/2022]
Polskie wydanie: "Z całej pety!" [Nagle Comics, 2023]
Dziękuję wydawnictwu Nagle Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Bomba"

Kastylia oczami Palaciosa

"Przesilenie"