[1950] Destination Moon

Zakładam, że większość z nas zna albo przynajmniej kojarzy Roberta Ansona Heinleina. Amerykański autor obracający się w kręgach fantastyki naukowej, którego kilka powieści – m.in. The Puppet Masters [1951], Starship Troopers [1959], Stranger in a Strange Land [1961] – znalazło uznanie także na naszym rodzimym podwórku. Oficer marynarki wojennej, inżynier, pisarz często stawiany obok takich sław jak  Isaac Asimov czy sir Arthur Charles Clarke. Prawdziwy ojciec twardej science fiction. Warto jednak wiedzieć, że zanim pan Heinlein rozpoczął tworzyć 'na poważnie', prognozować przyszłość i kreślić ogólną wizję rozwoju ludzkości, napisał także kilka prostych, wręcz infantylnych tekstów fantastyczno-przygodowych. Przeznaczonych w dużej mierze dla młodszego pokolenia czytelników, których świat nauki dopiero zaczynał fascynować. Do grona owych tekstów należy chociażby powieść Rocket Ship Galileo z 1947 roku, która stała się podstawą scenariusza filmu Destination Moon.

pierwsze wydanie powieści Rocket Ship Galileo,
wyd. Charles Scribner's Sons, 13/10/1947

Mówi się, że Destination Moon odpowiadał za wielki boom tematyki science fiction kina lat pięćdziesiątych. I choć tak faktycznie było to prawdę powiedziawszy początkowo nic nie zapowiadało, aż tak wielkiego sukcesu. Za kamerami stanął Irving Pichel, którego bardziej kojarzono z kinem antywojennym niż stricte science fiction. Opieki nad całym przedsięwzięciem podjął się George Pal, który choć dobrze znany w Hollywood to jednak utożsamiany głównie ze środowiskiem filmów krótkometrażowych oraz kreskówek. Nie były to wielkie osobistości tamtych czasów. Wśród aktorów także zabrakło powszechnie rozpoznawalnych twarzy. Skąd zatem wspomniany sukces filmu? Destination Moon swoje powodzenie zawdzięcza w dużej mierze odpowiedniemu, starannemu marketingowi. O produkcji naprawdę było głośno. Pisano o niej w gazetach familijnych, w większości czasopism poświęconych fantastyce – chociażby w lipcowym numerze Astounding Science Fiction – a także w słynnym magazynie Life. Nie bez znaczenia była także tematyka filmu. Człowiek rzucający wyzwanie Księżycowi? Od ponad dwudziestu lat, od filmu Fritza Langa Woman in the Moon z 1929 roku świat kina nie podejmował podobnej tematyki. Summa summarum Destination Moon po prostu musiał wzbudzać zainteresowanie.

Podczas promocji Destination Moon a także zaraz po jego pierwszych pokazach dość głośno było także o aspektach technicznych filmu. Duże brawa zebrali Chesley Bonestell – popularyzator podróży kosmicznych, ilustrator, współtwórca takich magazynów jak Astounding Science Fiction czy The Magazine of Fantasy and Science Fiction – oraz Leland Zavitz trzymający pieczę nad efektami wizualnymi i ostatecznie nagrodzony za swoje starania Oscarem. Dzisiaj, co zupełnie zrozumiałe, praca obu panów nie robi już takiego wrażenia, ale ponad siedemdziesiąt lat temu obraz oddalającej się Ziemi – widzianej oczyma jednego z bohaterów spektaklu – wzbudzał prawdziwe emocje. Podobnie jak spacer kosmonautów po Księżycu czy rakieta zawieszona w pustce kosmosu. Ówczesnych widzów nie raziły proste rozwiązania techniczne, powiedzmy gumowe przyssawki w butach czy tekturowe elementy scenografii. Dla nich liczyła się sama podróż. Wspólnie z doktorem Charlesem Cargravesem opuszczali rodzinną planetę i to w czasach gdy wyobraźnia społeczeństwa amerykańskiego nie była stymulowana kosmiczną rywalizacją dwóch mocarstw. W dodatku do części odbiorców z pewnością przemawiały wyjaśnienia techniczne całego projektu. Choć podane w sposób bardzo lakoniczny a momentami wręcz humorystyczny – w filmie pojawia się krótka, zabwna animacja z udziałem Woody'ego Woodpeckera – pozytywnie nakręcały wszystkich zafascynowanych zagadnieniami science fiction.

Chesley Bonestell i Woody Woodpecker, którą to postać stworzył Walter Lantz, wieloletni przyjaciel George'a Pala.

Wielkie makiety, gipsowe kratery, popękany Księżyc, plastikowe modele. Czy to wszystko może przykuć uwagę współczesnego odbiorcy? Czy będzie on w stanie zaakceptować działanie termojądrowej "Luny" rozdzierającej przestrzeń kosmiczną z prędkością około 4 000 metrów na sekundę? Na ten pytania nie otrzymamy prawidłowej odpowiedzi. Dla jednych będzie to ciekawa wyprawa w przeszłość, inni sprowadzą Destination Moon do roli podmiotu badań nad rozwojem kinematografii. Znajdą się i tacy, którzy po piętnastu minutach zrezygnują z seansu. Dla nich będzie to koszmarna strata czasu. Totalna bzdura, którą będą oceniać – niestety – wyłączenie w odniesieniu do standardów dzisiejszych produkcji. Jeżeli o mnie chodzi widziałem film dwa, trzy razy i za każdym razem świetnie się bawiłem. Można krytykować film za momentami zbyt frywolne zobrazowanie tematu, za zbyt humorystyczne podejście do jakby nie było poważnego zagadnienia. Warto jednak pamiętać, że przed 1950 rokiem powstało niewiele filmów science fiction, które zostały nakręcone z takim rozmachem jak Destination Moon. Jeżeli ktoś widział Dr Cyclops [1940] czy The Purple Monster Strikes [1945] będzie wiedział o czym dokładnie mówię.

Destination Moon – jak wskazuje sam tytuł filmu – to przede wszystkim relacja z podróży człowieka na Księżyc. Konkretnie czterech bohaterów, specjalistów nadzorujących cały projekt od początku do końca. W trakcie owej wycieczki astronauci mierzą się z różnymi problemami, dokonują stosownych napraw – także poza rakietą, spacerując w kosmosie – i skomplikowanych wyliczeń. Ich działaniom nie towarzyszy panika. Widz także nie odczuwa specjalnego zagrożenia. Jak się zastanowić to bohaterowie filmu przypominają postaci z książek Juliusza Verne'a. Odważni, opanowani, znający się na swojej robocie, śmiało zmierzający z jednego punktu do drugiego. Patrioci chcący dotrzeć do wyznaczonego celu w imię ludzkości i Stanów Zjednoczonych. Widać, że Irving Pichel starał się uniknąć – do pewnego stopnia nawet mu się to udało – politycznych przesłań. Temat rywalizacji ówczesnych mocarstw praktycznie nie istnieje. Na samym początku zostaje jedynie przywołany strach amerykańskiego społeczeństwa przed skażeniem radiologicznym, ale wraz z oderwaniem się rakiety od ziemi zostaje on stłumiony przez wszechobecną euforię.

Strange Adventures. Destination: Moon vol 1 [09/1950]
DC Comics

Isaac Asimov nazwał niniejszy film "the first intelligent science-fiction movie made". Destination Moon pokazał jak należy podchodzić do kina inspirującego się fantastyką naukową. Wyznaczył kierunek, którym podążyło – w bardzo krótkim czasie – wielu twórców. Nie wszystkim udało się doścignąć produkcję George'a Pala, ale próby zostały podjęte a artyści – także ci związani ze światem komiksu – zyskali nowe pole do działania.