Peter Milligan i jego horror

słówko o albumie "Twarz"


Choć od lat zdarza mi się namiętnie czytać opowieści grozy to zawsze bardzo ostrożnie podchodzę do tekstów zorientowanych na body horror. Nie dlatego, że najskuteczniej wzbudzają we mnie niepokój - tutaj od dawna prym wiedzie horror sięgający po motywy religijne - ale z uwagi na obrzydzenie, którego doświadczam ilekroć czytam o ciałach okaleczanych, zdeformowanych, rozszarpywanych, oszpecanych, etc. Oczywiście, zdarzają się wyjątki. Wszystko zależy od tego w jaki sposób twórca podejdziecie do tematu. Czy wykorzysta konwencję body horroru do zaprezentowania czegoś więcej, czyż też ograniczy się jedynie do epatowania krwią i wywoływania u odbiorcy uczucia ogólnego zniesmaczenia.

Kiedy zobaczyłem pierwszą planszę komiksu Petera Milligana pomyślałem - parafrazując bohatera historii - 'to miejsce rozwali łeb'. I tak faktycznie się stało. Czytając ten album nie mogłem opędzić się od myśli, że w pewnym momencie gdzieś źle skręciłem i zupełnym przypadkiem wylądowałem w dość mocno surrealistycznej rzeczywistości. W miejscu strasznym, gdzie króluje szaleniec, geniusz, artysta żałosny, megaloman, ekscentryk. Jedna z tych osób dla których nie ma rzeczy niemożliwych. Osoba, która pewnego dnia postanowiła zacząć od nowa i nadać nowe znaczenie słowu 'cierpienie'. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak silnie oczuwałem wstręt do czarnego charakteru opowieści, co chyba bardzo dobrze świadczy o pracy wykonanej przez pana Milligana. Jeżeli twórca komiksu chciał z jednej strony zszokować odbiorcę - z wielką starannością prezentując zabawę artysty-potwora - z drugiej przypomnieć czytelnikowi o istnieniu na tym świecie różnych świrów to myślę, że mu się udało.


Punktem wyjścia do właściwej opowieści jest dziwne - w miarę upływu dni coraz bardziej niepokojące - zlecenie przyjęte przez Davida, chirurga plastycznego. Od razu zaznaczę, że nasz bohater to młody facet mający w sobie coś z Patricka Batemana. Spragniony sukcesu, przekonany o własnym talencie i lekko zafiksowany na wymachiwaniu skalpelem. Z kolei zleceniodawcą jest wspomniany artysta, twórca wręcz legendarny, który jakiś czas temu postanowił ukryć się przed światem na prywatnej wyspie niczym doktor Moreau z powieści Wellsa. I tyle. Nie chcę w tym miejscu wchodzić w szczegóły, gdyż niechcący mogę zdradzić Wam zbyt wiele i popsuć przyjemność z lektury. Niech Wam wystarczy, że opowieść potrafi zaskoczyć.

Komiks panów Petera Milligana i Duncana Fegredo bardzo mocno działa na wyobraźnię. Rysunki - poszarpane, lekko niedokładne, oszczędne w szczegóły, postacie karykaturalne - hipnotyzują, kreska mocno podkreśla horrorowy charakter opowieści. Scenariusz straszy. Im głębiej wchodzimy w historię tym bardziej czujemy jej weirdowy wydźwięk, co dla mnie jest największym plusem komiksu. Czytając horror nie muszę wyć z przerażenia, ale lubię, gdy świat rzeczywisty rozmywa się a bohaterowie mają problem z ogarnięciem tego co się dzieje wokół nich. A jeżeli w tym wszystkim znajdzie się jeszcze miejsce dla szaleńca bawiącego się w boga to jestem więcej niż kontent. Takie klimaty uwielbiam.

I cenię polskich wydawców komiksu sięgających po horror. Jakiś czas temu chwaliłem wydawnictwo Kboom za "Miasto innych", dzisiaj biję brawa dla Timof Comics za "Twarz". Choć oba tytuły są diametralnie różne to i jeden i drugi dostarczyły mi sporo mocnych, czytelniczych wrażeń. Oby jak najwięcej takich pozycji na naszym rynku.
____________________
"Face" [01/1995]
Polski tytuł: "Twarz"
Scenarzysta: Peter Milligan
Ilustrator: Duncan Fegredo
Kolory: Sherylin van Valkenburgh
Tłumacz: Dominik Szcześniak
Seria: -
Format: 170x260 mm
Liczba stron: 60
Oprawa: miękka
Druk: ["kolor"]
ISBN-13: 9788367440356
Data wydania: 6 czerwiec 2023
Dziękuję wydawnictwu Timof Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Bomba"

Kastylia oczami Palaciosa

"Przesilenie"