"Czarna Magia. Pierwsza księga cieni"


Zaczyna si
ę obłędnie. Od okultystycznego rytuału w środku lasu, od porywacza, od pani detektyw Rowan Black i zagadkowych Innych chcących spalić wiedźmę. I choć może wydawać się, że pan Greg Rucka nie obiecuje nam zasadniczo niczego świeżego nie jest to prawda. Wątków interesujących jest od groma i jeszcze trochę a to o czym wspomniałem to zaledwie w pierwszy zeszyt serii. Krótkie intro. Świetnie rozrysowane, dobrze kreślące tło wydarzeń oraz zachęcające do bliższego poznania bohaterki. Czy intro obiecuje za wiele?

Na pewno elementem historii rzucającym się w oczy niemalże na starcie jest ciekawy wątek noir, przerobiony na realia dzisiejsze i mocno sfokusowany na codziennej, rutynowejcpracy stróżów prawa, tym razem z Portsmouth. I tutaj Greg Rucka rzeczywiście pokazuje, że nie obce są mu światy policyjnych procedur i że potrafi o nich pisać nie popadając przy tym w przesadę. Patrząc na zachowania detektywów wiemy, że tak to właśnie działa. Jak się zastanowić nie jest to może coś oryginalnego - odprawa policyjna, wulgaryzmy, docinki przy porannej kawie, badania laboratoryjne, pytania z Biura Spraw Wewnętrznych, etc. - ale dla komiksowego lore są to sprawy istotne, więc barwa dla scenarzysty, że ogarnął temat jak należy.

Zresztą, na tym polu Grecg Rucka nigdy nie zawodzi i takiego rzeczowego podejścia do tematu należy od niego oczekiwać przy każdym kryminale, przy którym w stopce pojawia się jego nazwisko, bo to po prostu fachowiec. Wystarczy przypomnieć świetna serię "Gotham Cenral" - pisaną między innymi z Edem Brubackerem - czy chociażby serię "Stumptown", która swojego czasu również została wydana przez Mucha Comics.

"X-Men. Wojna w Asgardzie"


Zawsze jak czytam, że dany komiks prezentuje się lepiej wizualnie niż fabularnie uśmiecham się pod moim lekko siwym wąsem i zawsze w takich chwilach zastanawiam się, co autor miał na myśli pisząc w ten sposób. Rozczarowała go wizja pana scenarzysty i nie chciał urazić go otwarcie? Przerosła go infantylność komiksów lat osiemdziesiątych i bał przyznać się do tego wprost nawet przed samym sobą? Niezależnie od powodów, dla których takie zawoalowane opinie pojawiają się, o niektórych kwestiach trzeba mówić otwarcie, więc mówię: "X-Men. Wojna w Asgardzie" nie jest tytułem dla każdego.

Oczywiście, nie można jednak powiedzieć, że jest to komiks zły czy idiotyczny z uwagi na pojawiąjące się w nim rozwiązania fabularne. Po pierwsze, mówimy o historii superbohaterskiej i o lore X-Men, czyli o rzeczywistości, w której dochodziło chyba do najbardziej absurdalnych akcji w całym uniwersum Marvela i to nie tylko za sprawą pana Chrisa Claremonta. "Wojna w Asgardzie" nie jest tutaj żadnym wyjątkiem.

Po drugie, zawarte w tym albumie historie to produkt lat osiemdziesiątych a jak ktoś nie pamiętam to przypominam starą prawdę: nie wszystkie historie wówczas pisane można było uznać za dobre. I nie ma co się obrażać, bo takie są fakty. Potwierdzą to zarówno specjaliści od Marvela - pisze o tym chociażby pan Douglas Wolk w swojej książce "Cały ten Marvel. Niesamowita podróż po uniwersum Marvela – epopei 27 tysięcy komiksów" - jak i osoby sięgające w latach dziewięćdziesiątych po zeszytówki od ekipy TM-Semic. Opinie niezbyt przychylne można znaleź teraz, wystarczy wejść na sociale polskiego wydawcy.

"The Spectacular Spider-Man. Formalności pogrzebowe"


Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że z dużym prawdopodobieństwem niniejszy tytuł jest jednym z lepszych - jeżeli nie najlepszym - ze wszystkich albumów poświęconych Pająkowi, jakie dotychczas ukazały się w naszym, polski komiksowie. I nie chodzi o techniczne walory tej cegiełki ani o to jak elegancko prezentuje się na regale. Są to sprawy ważne - kto tak nie myśli niech pierwszy rzuci kamieniem - ale najważniejszym dobrem tego tomiszcza są zebrane w nim historie.

Pod koniec 2021 roku wydawca Mucha Comics zaczął przygodę z serią "Spectacular Spider-Man" i IMO zrobił to w najlepszy z możliwych sposobów. Trafił do starszych fanów Pająka przypominając im tm-semicowy vibe oraz sięgając po historie tak wcześniej drukowane jak i nie, postawił na konkretne eventy z dobrze zarysowanymi antagonistami oraz dostarczył nam Sala Buscemę w dużym formacie.

"X-Men. Przeznaczenie X" (2022)


Największym minusem tego albumu jest brak Jonathana Hickmana na siodełku scenarzysty. Nie chcę marudzić, ale odnoszę wrażenie, że tylko on potrafi tak układać klocki, że historia nie chwieje się w posadach. Of course, nie jest tak, że pozostali autorzy serii całkowicie działają po omacku, ale mimo wszystko w ich ruchach brakuje większego zdecydowania i pewności siebie. Wyczuwalny jest chaos a opowieść wydaje się być rozdrabniana na zbyt wiele wątków.

Taka konstrukcja - zawiła i w mojej ocenie na siłę próbująca udziwniać rzeczy proste - utrudnia lekturę a przecież czytając taki komiks powinniśmy przez niego płynąć i dobrze bawić. Czyż nie?

Oczywiście nie jest tak, że niniejszy album zalicza wywrotkę na każdym z wątków. Gerry Duggan narracyjnie potrafi zainteresować, być może aż za bardzo. Pisana przez niego historia to historia politycznych układów, historia testowania jednych przez drugich, historia sojuszy w sojuszach oraz obraz zaogniania indywidualnych animozji. Na to wszystko nakłada się wątek nieufności ludzi do mutantów - czyli wracamy do korzeni - i vice versa, rodzinne waśnie i fundowanie czytelnikom sentymentalnych jazd pokroju 'a teraz wrzucę Wam bohatera, za którym na pewno tęsknicie'.


W moim odczuciu tego jak za wiele. Hickman znał umiar a nawet jak szarżował to robił to z głową, miał wizję. Czytając jego arc nie musiałeś robić notatek, czytając historię Duggana wypadałoby mimo wszystko kilka rzeczy zanotować, jeśli nie chce się stracić orientacji w fabule. Dobrze byłoby również wrócić to tomu pierwszego.

Z czym mierzymy się tym razem? Z doktorem Stasis, Orchis oraz Cordycepsem Jonesem. Z tym ostatnim w wielkim, kosmicznym kasynie. Co dalej? Dalej jest normalnie, czyli kolorowo. Dużo kostiumów, dużo gadających głów, dużo świateł, laserów, iskier i onomatopei.


Szybkiej akcji nie można komiksowi odmówić, ale ja osobiście tęsknię za zeszytówkami z jednym villainem i kilkoma bohaterami. Za prostą konfrontacją opatrzoną megalomańską gadką i pouczającymi prawdami głoszonymi przez liderów drużyn. Takie superhero było moim superhero. Teraz jest 'meh', ale czytam, bo to X-Men a X-Menów proszę Państwa trzeba zanować 🙂

------------------------------
#008 "X-Men. The Buffet is Undefeated" vol 6 (02/2022)
#009 "X-Men. The Rule of Three" vol 6 (03/2022)
#011 "X-Men. A Busted Hand" vol 6 (05/2022)
#012 "X-Men. Controlled Demolition" vol 6 (06/2022)
#013 "X-Men. Resurrection Blues" vol 6 (08/2022)
#014 "X-Men. Ice Cold" vol 6 (08/2022)
napisał: Gerry Duggan
narysowali: Javier Pina, C.F. Villa, Pepe Larraz
pokolorowali: Marte Gracia, Matt Milla
Polskie wydanie: "X-Men. Przeznaczenie X" [Egmont Polska 10/2025]
Komiks otrzymałem od wydawcy.


"Ladies with Guns" tom 4


Nie wiem czy nie największą zaletą tej serii jest jej stabilność fabularna, tj. fakt że jej autorzy nie eksperymentują na siłę. Nic nie zmieniają, tylko nadal podążają zgodnie z pierwotnym planem. Czwarty tom tej westernowo-komediowo-tragicznej historii jest dokładnie taki sam, jak tomy wcześniejsze, co mnie osobiście ogromnie cieszy. To jeden z tych tytułów, który trafił do mnie już na starcie - dokładnie dwa lata temu - i mogę bez krzty przesady powiedzieć, że od samego początku zostałem fanem tytułowych Ladies.

Dla przypomnienia oraz w wielkim skrócie. "Ladies with guns" to historia piątki kobiet zmuszonych do wzięcia spraw w swoje ręce. Ponieważ ich świat to świat Dzikiego Zachodu. aby przeżyć w krainie, gdzie rządzi prawo silniejszego - z reguły jest nim mężczyzna - są zmuszane do strzelania, kłamania, kradzieży i ciągłego uważania na plecy. Każdy z tomów odsłania tak kolejny etap ich walki, jak i kolejny problem do rozwiązania.

"Tam było ciało"


"Tam by
ło ciało" to kolejny owoc współpracy Eda Brubakera z Seanem Phillipsem i jego synem, Jacobem. Tym razem jesteśmy w połowie lat osiemdziesiątych a bohaterami momentami iście hitchcockowskiej dramy są zwykli ludzie ze zwykłego, amerykańskiego osiedla.

Znamy to miejsce. Nawet jak nie mieliśmy okazji być w Stanach to wiemy jak wygląda, jak funkcjonuje i z jakimi problemami się mierzy. Są to bliskie nam rejony, bo Brubaker umie oddać rzeczywistość komiksową w sposób przekonywujący. Potrafi prostymi środkami przenieść nas na miejsce wydarzeń tak, że nie odczuwamy jego sztuczności. Nie zawsze udaje mu się wejść w buty literackiego gawędziarza - takiego jak chociażby Stephen King - ale tym razem sprawił się doskonale. Być może dlatego, że "Tam było ciało" nie jest do końca kryminałem do jakiego Brubaker nas przyzwyczaił.