"Radiant Black. Galeria złoczyńców" || #013-#018 "Radiant Black" vol 1 (2022)


"Radiant Black" po raz trzeci.

Ostatnio marudziłem na tę serię i to całkiem sporo. Dzisiaj dla odmiany będą zachwyty, bo to znowu dobry - być może nawet lepszy od pierwszego - tom. Skąd taka miła odmiana?

Kyle'owi Higginsowi udalo się ogarnąć fabularny chaos. Album wcześniejszy przypominał barszcz ze zbyt dużą ilością grzybów, tutaj ten problem nie występuje. Ilość wątków została zredukowana do zdrowego poziomu a przede wszystkim ponownie jesteśmy blisko naszych bohaterów. To plusy.

Naturalnie ich problemy, szczególnie dotyczac Radianta Blacka, są kalibru dużo większego niż powiedzmy moje, ale już problemy Nathana są mi bliższe. Przypominają kłopoty Marka Graysona, są bardziej przyziemne. Dziewczyna wyjeżdżająca z miasta, kulejące zdrowie czy niespłacana karta kredytowa. Znamy to i tak jak mówię: jest nam to bliższe, dzięki czemu również historia wydaje się mocniej stąpać po ziemi. Powiedzmy.

Retro komiks ekstra: Horror w Thorgalu


"Asteriks. Niezgoda" || #015 "Asterix. La Zizanie" (1970)

Od czego zacznąć? Ach tak... Asteriksa
 czytam, gdy mi smutno i źle. Można zarzucać twórcom wtórność - tak, znam osoby tak czyniące - śmieszenie nas podobnymi lub nawet identycznymi żartami, miałkie zakończenia czy uporczywe naigrywanie się z biednego Kakofoniksa. Ja jednak, mimo tych wydumanych 'wad' kupuję te historyjki od ich pierwszej do ostatniej planszy. Jestem prostym odbiorcą i śmieszą mnie proste rzeczy.

Poprawiają mi humor. Nawet nie zabawnymi i przerysowanymi do bólu cliffhangerami - choć nieukrywam, mam do nich słabość - czy słownymi przepychankami pana Asteriksa z panem Obeliksem. Bawią mnie nawiązaniami do wydarzeń historycznych, do znanych postaci czy karykaturalnego i celnego spojrzenia na ludzkie przywary. Bawi mnie autoironia i wrzutki o okrutnych piratach, którzy ponownie tracą swój stateczek.

"Zorro. Z martwych" || "Zorro: De'entre les morts" (2024)


Sean
Murphy potrafi czarować i wiadomo o tym nie od dziś. Potrafi wziąć motyw stary jak świat albo tak stary jak meksykańska religijność i tchnąć w niego nowego ducha przygody. Tak zrobił chociażby z Nietoperzem - serio, "Białego Rycerza" trzeba szanować! - i tak zrobił z samurajami, których ubrał w cyberpunkową stylistykę. Teraz przyszedł czas na prawdziwą legendę.

Punkt wyjścia jest prosty. Ponownie jesteśmy w Meksyku oraz ponownie w mieście La Vega. Nadal mamy do czynienia z Diego, co więcej z Diego dobrze machającym szpadą. Są to stałe wyjęte z legendy o Zorro, stałe tworzące lore historii, stałe które się nie zestarzały. Sean Murphy dodatkowo obudowuje je drobiazgami, które mają przybliżyć origin starego/nowego bohatera. To na wypadek gdyby ktoś jednak nie kojarzył kim jest facet w czarnej opasce na oczach. Gdzieś między kadrami pojawiają się nazwy szermierczych szkół, pojawia się lista zasług Zorro oraz zostaje wspomniany szacunek jakim jest otaczany przez mieszkańców.


Ten ostatni aspekt Murphy wynosi na bardzo wysoki poziom. Dla mieszkańców La Vegi Zorro nie jest przestępcą. Jest niczym John Dillinger, wyjęty spod prawa, ale i ktoś kto walczy z niesprawiedliwością i próbuje pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują. Być może paralela do Dillingera jest zbyt odważna, ale uprościwszy ją wychodzi schemat podobny. Zresztą, sama historia jest prosta i tutaj nie ma co się obrażać na autora. Owszem, rysunki jak zawsze sztos, ale scenariusz? Znam lepsze, ale to jest historia z Zorro w roli głównej, więc wybaczam autorowi wszystko i patrzę jak dobrze radzi sobie z jedną ze starszych ikon popkultury.

Murphy bawi się motywem zamaskowanego obrońcy ludu na całego, ale robi to w tak dobry sposób, że nawet jeśli ktoś napisze, że jest to po prostu ładnie narysowany komiks przygodowy to nadal będzie to cholernie dobry komiks przygodowy! Z historią starą jak świat, ale podaną w tak miły dla czytelnika sposób, że jej lektura to czysta przyjemność. Zwłaszcza, jeżeli z tą postacią mamy miłe wspomnienia.


Od strony fabularnej dostajemy Zorro skonfrontowanego ze złem dzisiejszego świata. Zamiast Hiszpan
ów nabijających kabzy kosztem ludu mamy kartel narkotykowy. Zamiast kapitana Estebana Pasquale'a mamy El Rojo. Zamiast działającego w pojedynkę Zorro mamy mieszkańców La Vegi, sceptyczną siostrę, byłego najemnika i lisa. Co prawda, tego ostatniego bohatera nie pamiętam z wcześniejszych wersji opowieści, ale tutaj jest on ślicznym i ważnym elementem fabuły. Podobnie jak El Zorro!

------------------------------
"Zorro: De'entre les morts" (2024)
napisał i narysował: Sean Murphy
pokolorował: Simon Gough
Polskie wydanie: "Zorro. Z martwych" [Egmont Polska, 09/2025]
Komiks otrzymałem od wydawcy.


"Star Wars. Darth Vader. Czerń, biel i czerwień" || #001-#004 "Star Wars: Darth Vader - Black, White & Red" vol 1 (2023)


Fantastyczny komiks! Nie powiem, miałem obawy widząc, że za historią flagową stoi pan Jason Aaron. Nie należę do jego teamu. Delikatnie mówiąc. Pan Aaron to scenarzysta za dużo kombinujący, mający dziwną skłonność do zbytniego rozwijania opowieści, co oczywiście przeważnie jej nie służy. Na szczęście tym razem podszedł do tematu inaczej, w stylu zupełnie niecharakterystycznym dla swojej twórczości.

Tym razem pan Jason Aaron dostarcza nam miniaturkę. Właściwie cały album to zbiór raz mniejszych, raz większych miniaturek. Ich nienaruszalną stalą jest naturalnie postać Dartha Vadera. Choć nie zawsze gra on w tych mikro historiach pierwsze skrzypce to jego osoba pojawia się w każdej i w zależności od kontekstu ma ona do odegrania konkretną rolę. Jak się zastanowić: nie dostajemy niczego nadzwyczajnego. Żaden ze scenarzystów - a tych z uwagi na strukturę albumu mamy naprawdę wielu - nie wymyśla koła na nowo. Jeżeli ktoś liczy na wyjątkowo świeże spojrzenie na tytułowego bohatera to prawdopodobnie się rozczaruje. To jednak nie problem, bo siłą tego komiksu jest coś innego.

W niniejszym albumie nie fabuła jest najistotniejsza. Ciekawa jest sama prezentacja lorda Sithów i sposób w jaki widzą go bohaterowie historii. Może i poszczególne motywy bywają wtórne, ale autorzy otwarcie przypominają nam, że ocena Dartha Vadera zawsze zależy od osoby oceniającej. Dla jednych jest on bohaterem, dla innych maszyną do zabijania. Zarazem tworem doskonałym, jak i sennym koszmarem. Genialnym strategiem, dowódcą potrafiącym docenić wierność Imperium, jak i katem. Każda z miniaturek to inne spojrzenie na tytułową postać. Malkontenci uznają pewnie, że nadal nie jest to nic odkrywczego, ale ja pozwolę sobie się nie zgodzić. Na tle innych komiksów Star Wars wydanych w Polsce ten wypada bardzo świeżo.


Również pod kontem wizualnym. Dawno nie widziałem tak ciekawie prezentującego się komiksu Star Wars od strony rysunków oraz kolorów. Daniel Warren Johnson, Klaus Janson, Stefano Raffaele i inni zaprezentowali bardzo ciekawe podejście do tematu. Jest różnorodnie, jest kontrastowo, jest inaczej. Momentami kreska idzie chyba - wielkim specjalistą nie jestem - w stronę anime, ale nie miałem z tym problemu. Widać, że koncepcja 'stawiamy na czerń, biel i czerwień' została przemyślana i po prostu pasuje - nie można tego prościej nazwać - do tego o czym ten album opowiada.

------------------------------
#001-#004 "Star Wars: Darth Vader - Black, White & Red" vol 1 (04-07/2023)
napisali: Jason Aaron, Peach Momoko, Torunn Grønbekk, David Pepose, Victoria Ying, Daniel Warren Johnson, Marc Bernardin, Steve Orlando, Frank Tieri
narysowali: Leonard Kirk, Peach Momoko, Klaus Janson, Alessandro Vitti, Marika Cresta, Daniel Warren Johnson, Stefano Raffaele, Paul Davidson, Danny Earls
pokolorowali: Romulo Fajardo, Jr., Peach Momoko, Klaus Janson, Alessandro Vitti, Marika Cresta, Daniel Warren Johnson, Andres Mossa, Paul Davidson, Danny Earls
Polskie wydanie: "Star Wars. Darth Vader. Czerń, biel i czerwień" [Egmont Polska, 09/2025]
Komiks otrzymałem od wydawcy.


"The Spectacular Spider-Man. Tombstone!" || #137-#150 "Spectacular Spider-Man" vol 1 (1987-1989)


Przed dwoma tygodniami opowiadałem Wam o Ghost Riderze, dzisiaj czas na Spider-Mana i kilka zdań odnośnie jego starcia z panem każącym siebie nazywać 'Nagrobek'. Zanim jednak konkrety to drobna uwaga ogólna. Może się wydawać - zwłaszcza osobom, którym nie po drodze z takimi historyjkami - że historie z gatunku superhero to wyłącznie sztampowa walka przebierańców oraz fikuśne popisy osób biegających w kolorowych, śmiesznych piżamkach. Walka będąca niczym więcej jak prostym zlepkiem kaskaderskich wygibasów oraz zapisem potyczek słownych - okraszonych czertwymi dowcipami - naszych bohaterów z przerysowanymi megalomanami. Zakładam, że takie podejście do tematu jest podejściem najbardziej rozpowszechnionym i dla mnie jak najbardziej zrozumiałym. Rzeczywiście światy Marvela nie należą do skomplikowanych, choć od czasu do czasu pojawia się historia, która w prosty sposób porusza tematy istotne.


Nie wiem czy jesteście na bieżąco z tym, co aktualnie dzisiej się w Stanach, ale jeżeli tak to na pewno wiecie, że temat imigrant
ów jest tam tematem bardzo gorącym. Zresztą, nie tylko w Stanach jest on na świeczniku. Chodzi generalnie o działalności ICE, czyli Urzędu Celno-Imigracyjnego, która to organizacja od kilkunastu tygodni dość agresywnie podchodzi do swojej misji. Tyle. Nie będę wdawał się w szczegóły; jak ktoś ma ochotę zgłębić - jak i komentować - temat to śmiało, ale proszę to robić poza tym fanpagem. Wspominam o tej akcji jedynie dlatego, że album "Spectacular Spider Man. Tombstone!" na dzień dobry rozpoczyna wątek polowań na imigrantów przez niejakiego Tarantulę. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że choć mów o drugim złoczyńcy noszącym ten pseudonim to on również działa na terenie Stanów z ramienia reżimowego rządu z Ameryki Południowej.

Historia została rozpisana jedynie na dwa zeszyty, więc przesadnie rozbudowana nie jest, ale dostajemy w niej naprawdę ciekawą ekspozycję wspomnianego zagadnienia. Jest kilka kadrów obrazujących nam bezsilność naszych bohaterów wobec działań jednostek administracyjnych, znalazło się także sporo monologów Tarantuli przechwalającego się możliwościami nowego reżimu w likwidowaniu 'zdrajców' narodu. Ku mojemu zaskoczeniu pojawia się również drugi Kapitan Ameryka - John Walkier - tylko pozornie w roli sojusznika pana Tarantuli. Początkowo rzeczywiście wygląda jakby działali ramię w ramię, lecz im dalej tym nasz Kapitan Ameryka bardziej wchodzi w rolę symbolu przypominającego o amerykańskich wartościach czy też raczej ideach zazwyczaj utożsamianych właśnie z tym państwem.

Historia numer dwa - dłuższa i rozbudowana - skupia się na osobie Joego Robertsona, czyli redaktora naczelnego "Daily Bugle". Choć zabrakło dla niego miejsca na okładce albumu to bez wątpienia jest on gwiazdą opowieści, w której pojawia się Tombstone. Cyngiel Fiska, prawdziwa szycha wśród morderców na zlecenie - dla mnie postać mocno kojarzącą się z gangsterami z filmów noir - to zaledwie dodatek. Źródło całego zamieszania, ale nie obiekt mogący nas dłużej interesować. Jego finałowa walka z Spider-Manem wypada nijako, jego chłodna postawa i groźne miny zwyczajnie śmieszą. Jego relacja z panem Robertsonem jest dziwna, choć sam wątek z redaktorem "Daily Bugle" jest interesujący - i obecny również w późniejszych zeszytach - choć z innego powodu, niż początkowo zakładałem. Gerry Conway, choć oczywiście musiał zapewniać odpowiednią dawkę superbohaterskiej papki to starał się ją należycie urozmaicać. Czasami były to bardziej poważne tematy - jak chociażby wspomniany wątek z imigrantami - czasami luźniejsze, do których wypada zaliczyć uwagi dotyczące życia redakcyjnego gazety Johna Jonaha Jamesona. Nie ma ich wiele, ale jako wtręty między wierszami głównej historii sprawdzają się znakomicie.

Oczywiście albumy takie jak "The Spectacular Spider-Man. Tombstone!" to nieustanny rollercoaster. Historie wciągające no stop przeplatają się z mniej angażującymi, arcywrogowie nagle ustępują miejsca zawodnikom z drugiej a niekiedy nawet z trzeciej ligi. Dla przykładu. Konfrontacja Spider-Mana z Boomerangiem wypada blado i byłaby mało strawna, gdyby nie wątek gwiazdora Parkera, który promuje album o alterego. Jasne, Gerry Conway nadal nie pokazuje nam niczego spektakularnego, ale wątek Petera celebryty jako dodatek sprawdza się dużo lepiej niż motyw główny, gdzie mamy opowieść speuntowaną słowami: "Wiesz, co czyni prawdziwego zwycięzcę? Stawianie czoła wyzwaniu, gdy wszystko jest przeciwko tobie... Gdy głowa chce odpuścić, a serce - walczyć".

Warto także podkreślić, że niniejszy album nie jest tworem oderwanym od innych historii ze świata Spider-Mana. Szczególnie ostatnie zeszyty - będące częścią eventu "Inferno" - dają nam jasno do zrozumienia, że niezależnie od tego, gdzie i czym aktualnie zajmuje się tytułowy bohater jego działania, opisane chociażby w serii "Spectacular Spider-Man", są mocno powiązane z wydarzeniami z innych zeszytów. Wiem i rozumiem jak działa Marvel i jak fajnie wychodzi im budowanie jednej, wielkiej rzeczywistości, ale i tak za każdym razem przecieram oczy z zachwytu, gdy dociera do mnie ogrom tej pajęczej sieci wydarzeń. Dla takich nerdów jak ja taka wielowątkowa bajka jest bardzo atrakcyjna.

"The Spectacular Spider-Man. Tombstone!" nie jest albumem bez wad. Od strony wizualnej to dziecko swoich czasów, kiedy to królowała prostota a tło nie miało większego znaczenia. Dla czytelnika najważniejszy był bohater, na nim się koncentrował, więc i jemu rysownicy - chociażby rządzącym w tym albumie Sal Buscema - poświęcali najwięcej uwagi. Jak wymagała tego historia to drobiazgowe tło pojawiało się, ale najczęściej rezygnowano ze zbyt dużej liczby szczegółów. Czy to źle czy nie pozostawiam Waszej ocenie. Osobiście uważam, że komiksy superbohaterskie - w tym prawdopodobnie najlepsza superbohaterska seria komiksowa we wszechświecie, czyli "Invincible" - mają prawo korzystać z pewnych uproszczeń. Tak fabularnych, jak i rysunkowych.

------------------------------
#137 "Spectacular Spider-Man. Nowhere to Run, Nowhere to Hide!" vol 1 (12/1987)
#140 "Spectacular Spider-Man. Kill Zone" vol 1 (03/1988)
#142 "Spectacular Spider-Man. Will!" vol 1 (05/1988)
#150 "Spectacular Spider-Man. Guilty!" vol 1 (01/1989)

#008 "Spectacular Spider-Man Annual" vol 1 (07/1988)

napisał: Gerry Conway
narysowali: Sal Buscema, Mark Bagley
pokolorował: Bob Sharen
polskie wydanie: "The Spectacular Spider-Man. Tombstone!" [Mucha Comics, 06/2025]
Komiks otrzymałem od wydawcy.


"Przedwieczni" || #001-#012 "Eternals" vol 5 (2021-2022)


Dzisiaj będzie krótko, gdyż nie lubię rozpisywać się na temat albumów, które zdecydowanie źle mi się czytało. Dlaczego zgrzytałem zębami? Niestety nie ma jednej, konkretnej przyczyny. Kiedyś pisałem, że mam problem ze współczesnymi historiami - i mam tak zarówno z historiami od Marvela, jak i DC - które próbują szyć coś wielkiego, mocno ocierającego się o patetyzm. Po prawdzie to dobrze znoszę jedynie te starsze opowieści, takie jak "Rękawica Nieskończoności" czy "Secret Wars". Są to ramotki pierwszej wody, ale przynajmniej nie próbują one udawać, że są pisane dla czegoś innego niż dla czystej rozrywki.


"Przedwieczni" Kierona Gillena pr
óbują i to na wielu poziomach. Weźmy chociażby narratora próbującego nam przypominać jacy to tytułowi bohaterowie są ważni, jacy dziwni i jacy inni w swoim jestestwie. Owe uwagi byłby jeszcze do zaakceptowania, gdyby nie nieznośnie - przynajmniej dla mnie - uporczywe wbijanie nam do głów prawd na temat legendarnych istot. Prawd o ich legendarnych, mitycznych - nie może być inaczej! - wojnach z Dewiantami, o ich metodach regeneracji oraz długowieczności. Prawdę powiedziawszy zaakceptowałbym te wyjaśnienia bez większego bólu, gdyby były podane raz, ale nie znoszę jak czytelnika traktuje się jak idiotę. Jakby owe tłumaczenia wykraczały poza możliwości percepcji zwykłych ludzi. Strasznie irytuje mnie takie podejście.


Poza tym, choć tutaj pewnie przesadzam, od czasu do czasu czułem się tak jakbym czytał "Silmarillion" albo jakiś inny jemu podobny tekst. Zakładam, że scenarzysta chciał ukazać bohater
ów w odpowiedniej perspektywie. Podkreślić ich dostojność i przewagę nad zwykłymi herosami z Ziemi. Nawet mu się udało. Rzeczywiście czułem, że Ikaris i jemu podobni stoją wyżej, choć czułem również, że autor po prostu przesadził. Pewnie większym fanom Marvela - takim lubiącym eventy i bajki o skali kosmicznej - takie uwznioślenie jednej z grup nie przeszkadza, aż tak bardzo, ale ja nie nadaje się na czytelnika takich historii.

Ja jestem prosty facet. Do pełni szczęścia wystarczą mi ziemskie przygody, ziemskich bohaterów. Na przykład X-Menów od pana Jonathana Hickmana.

------------------------------
#001-#012 "Eternals" vol 5 (01/2021-05/2022)
#001 "Eternals: Thanos Rises" vol 1 (09/2021)
#001 "Eternals: Celestia" vol 1 (10/2021)
#001 "Eternals: The Heretic" vol 1 (03/2022)
napisała: Kieron Gillen
narysowali: Esad Ribić, Dustin Weaver, Kei Zama, Guiu Vilanova, Ryan Bodenheim, Edgar Salazar
pokolorowali: Matthew Wilson, Chris O'Halloran
Polskie wydanie: "Przedwieczni" [Egmont Polska, 08/2025]
Komiks otrzymałem od wydawcy.


"Życie Kola" Jakub Jaskółowski


To jeden z tych komiksów wymagających. Jak podejdziemy do niego bez zastanowienia, bez przygotowania, bez świadomości o czym pan Jakub Jaskółowski opowiada, to prawdopodobnie przerwiemy lekturę po kilkunastu pierwszych planszach. To jeden z tych tytułów, które niczego nie ubarwiają i pokazują nam historię - także tą bardzo intymną - od jej ponurej, brutalnej, ale i jednocześnie szalenie ciekawej strony.

Jeżeli ktoś spyta czy interesującej dla kogoś, komu z historią nie zawsze było po drodze to odpowiem, że tak. Nie trzeba być historykiem, nie trzeba być maniakiem tej dziedziny, aby ta historia do nas trafiła. Wystarczy zrozumieć, że dla części z nas to tak naprawdę opowieść o nas samych. Nie trzeba być kresowiakiem, aby świat bohatera komiksu był także naszym światem. Żeby jego doświadczenia były naszymi.

Zapytajcie rodziców oraz dziadków o korzenie Waszych rodzin. Zróbcie historyczny research i zbierzcie tyle historii o Waszym prababkach i pradziadkach ile tylko zdołacie ogarnąć. Idę o zakład, że po lekturze tego komiksu i po wspomnianych rozmowach dojdziecie do bardzo ciekawych wniosków a wśród nich będzie przekonanie, że z losami tytułowego bohatera ma prawo utożsamiać się wiele osób.

To bardzo dobrze świadczy o tej historii. To znaczy, że autor zdał egzamin i w sposób dojrzały nie tylko prezentuje rzeczywistość czysto historyczną - dodajmy: robi to w bardzo przystępny sposób - ale także umiejętnie zestawia nastroje społeczne z początku wieku dwudziestego z tym, czego dzisiaj jesteśmy świadkami oraz pokazuje jak owe nastroje wpływały na zwykłych ludzi. W tym na jego dziadka. Może się wydawać, że zagadnienia takie jak przynależność narodowa, jak zatargi społeczne na tle etnicznym czy przemoc w rodzinie to tematy wtórne, które w komiksach nie są czymś nowym. Zgadzam się.


Nie każdy jednak autor potrafi w tak prosty, smutny i zarazem przerażający sposób o nich pisać. Niewątpliwie atutem pana Jakuba Jaskółowskiego jest skuteczne unikanie ubarwień. Pisząc o rodzinie nie trudno narazić się na zarzuty o brak należnego obiektywizmu. Autorowi "Życia Kola" udało się. Do tematu podszedł z zamiarem nieukrywania nieczego i ten zamiar również zrealizował. Co więcej, bardzo ciekawie skorelował życie dziadka z przemianami zachodzącymi na Kreskach Wschodnich na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Niekiedy jego narracja zbliża się do narracji mocno uczelnianej, ale dzięki osobistym uwagom - zawierającym wiele gorzkiej, niewygodnej prawdy - wypada ona interesująco i autentycznie.

------------------------------
"Życie Kola"
napisał i narysował: Jakub Jaskółowski
Kultura gniewu [08/2025]
Komiks otrzymałem od wydawcy.


"Incognito" (2008-2009) / "Incognito. Szemrane podszepty" (2011) || Ed Brubaker, Sean Phillips


Ed Brubaker przyzwyczaił nas do bohaterów będących kimś więcej, niż tylko zbiorem przypadkowych cech. Przeważnie nie są to tekturowe wydmuszki swoją nienaturalnością nijak nie wpasowujące się w nasz świat. Zazwyczaj są to postacie z krwi i kości. Osoby mogące uchodzić nawet - a przynajmniej do pewnego stopnia - za odbicie nas samych. Ich postawa może być naszą postawą, ich myśli naszymi myślami. Zazwyczaj są to osoby, których motywacja nie jest nam zupełnie obca. Czytając "Incognito" oraz "Incognito. Szemrane podszeptytowarzyszyło mi dziwne uczucie, że tym razem jest inaczej. Jakby czegoś zabrakło. Czegoś konkretnego?

Jak możemy przeczytać we wstępie pomysł na "Incognito" narodził się po części z mocnej chęci eksperymentowania. Ed Brubaker chciał stworzyć postać mającą odstawać od bardziej sztampowych bohaterów posiadających moc, postać mogącą mieć zupełnie inne spojrzenie - inne w odniesieniu do tradycyjnych bohaterów - na świat i ludzi. Spojrzenie, które w najdrobniejszym stopniu nie przystoi herosom. Czy mu się udało? Zack Bombast jest dupkiem. Gnojkiem zadufanym w sobie do tego stopnia, że nawet nie udaje. Ma wywalone. Jest szowinistą i to z gatunku tych nieznających umiaru. W dodatku to facet mogący wiele; jeden z tych, którzy za sprawą pewnych eksperymentów dostali 'coś', co stawia ich ponad zwykłych ludzi. Oczywiście w ich mniemaniu. Jeżeli tak na niego spojrzeć to Brubakerowi się udało a Zack Bombast skutecznie dołączył do panteonu bohaterów dość nietypowych.

Widzieliśmy już takich 'bohaterów'. Dobrze się rozejrzeć i można wymienić naprawdę wielu gości, którzy wykorzystywali swoje atuty do tego, aby mówiąc wprost: wyżyć się. Ulżyć rosnącej frustracji, odzyskać młodość, poczuć się bezkarnie, etc. Tym razem Brubaker nie wymyśla koła na nowo. Próbuje je upiększyć - bohater "Incognito" komentujący otaczający go świat chwilami zachowuje się jak i inni wykolejeńcy Eda Brubakera - ale przez nadnaturalną otoczkę całej historii wychodzi to momentami nieporadnie oraz dziwnie. Tak jakby autor przeszarżował oraz zapomniał, że pisząc historie niewskazane jest puszczanie się peronu. Zwłaszcza, że jak podejrzewam większość czytelników sięga po komiksy Brubakera wierząc w naturalność jego historii.

Z drugiej strony, jak ktoś nie ma problemu z historiami będącymi nadnaturalną wersją serii "Criminal" to powinien całkiem dobrze ocenić ten album. Tłu wydarzeń najbliżej jest właśnie to wspomnianej serii, choć rzeczywistość z "Incognito" jest, delikatnie mówiąc, wyjęta bardziej z fantazyjnych klimatów amerykańskich komiksów z pierwszej połowy XX wieku. Jak ktoś lubi etykietki to mógłby "Incognito" nazwać pulpą sensacyjno-przygodową z elementami superhero - oraz oczywiście z wątkami noir - ale tylko pod warunkiem, że pulpę rozumie jako konkretną konwencję a nie produkt wyjątkowo złej jakości. To nie jest zły komiks. Cechuje go duża prostota a naszych bohaterów ciężko nazwać skomplikowanymi, ale i tak można znaleźć w nim coś dla siebie. Zwłaszcza jak ktoś kocha takie retro, pulpowe opowieści.

Co dostajemy w "Incognito"? Na pierwszy plan wysuwa się historia wspomnianego Zacka Bombasta, tj. faceta, który wspólnie z bratem należał przed laty do terrorystycznej organizacji Czarna Śmierć. Piszę 'przed laty', bo obecnie to przeszłość. Nijak nie chwalebna, ale jednak przeszłość. Kiedy startuje historia Bombast przebywa w cywilu; ma pracę, ma znajomych, ma okazję aby od czasu do czasu iść do baru, etc. Gdyby nie fakt, że jest objęty programem ochrony świadków i gdyby nie jego dawni kompani z Czarnej Śmierci można by uznać, że prowadzi w miarę normalne życie. Niestety, spokój to komfort, na który go nie stać.

"Incognito" to bardzo dziwny Brubaker. Możliwe, że ci czytelnicy, którzy znają autora głównie od strony superbohaterskiej będą zachwyceni. W końcu Bombast ma w sobie coś - nawet, jeżeli na początku tego nie widać - z herosa. Może takiego, któremu bliżej do bohaterów Alana Moore'a niż do Supermana, ale zawsze. Co do odczuć osób ceniących Brubakera za jego historie osadzone w naszej rzeczywistości to tutaj mam większe obawy. Nie twierdzę, że im się nie spodoba. Po prostu mogą mieć kłopot z odnalezieniem się w świecie Zacka Bombasta.

------------------------------
#001-#006 "Incognito" (12/2008-09/2009)
#001-#005 "Incognito. Bad Influences" (10/2010-04/2011)
napisał: Ed Brubaker
narysował: Sean Phillips
pokolorował: Val Staples
polskie wydanie: "Incognito", "Incognito. Szemrane podszepty" [Mucha Comics, 12/2024]
Komiks otrzymałem od wydawcy.


"Prisoners of the Pharoah!" || #019 "Fantastic Four" vol 1 (07/1963)


Fantastyczna Czwórka w starożytnym Egipcie? Ben Grimm niewolnikiem? Ludzka Pochodnia błaznem na dworze faraona? Susan Storm królową Egiptu? Bywa i tak 🙂

Dawno nie wrzucałem niczego z cyklu 'Retro Marvel, czyli słówko o tym jak Stan z Jackiem bawili czytelników', ale to się zmieni. Wakacje dobiegły końca, czas aby na tym fanpage'u ponownie zagościły ramotki z dawnych lat. Na pierwszy ogień historyjka "Prisoners of the Pharoah!".


Historia wyjątkowo interesująca, choć początek otrzymujemy taki jak zawsze, czyli 'dogryzamy sobie stale, bo taka dysfunkcyjna z nas rodzina'. Of course, jak dochodzi do działania to team pozostaje teamem. To stały punkt programu. Co do fabuły to punktem wyjścia dla nowej przygody jest odkrycie przez fantastycznego - nie może być inaczej! - Reeda Richardsa rysunku z dziwną, promieniującą wazą. Dlaczego ona tak go zaintrygowała?

Pan Fantastyczny dowodzi, iż w starożytnym Egipcie żył faraon, który nagle odzyskał wzrok. Reed podejrzewa, że ów cud dokonał się przy pomocy wyjątkowej mikstury, którą oczywiście należałoby zdobyć, bo może być to początek rewolucji w medycynie, bla bla bla… Gdzieś między zdaniami pojawia się nawet sugestia, że Alicja - ukochana Bena - mogłaby odzyskać wzrok.


Czy muszę wyjaśniać, co dzieje się dalej? Nie sądzę. Każdy, kto choć raz miał styczność z tytułową ekipą wie doskonale, że nie rzuca ona słów na wiatr. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych i potrafi naprawdę wiele jak już przypomni sobie, że jest drużyną. O tej ostatniej prawdzie przypomina jej niejaki faraon Rama-Tut. Nie znam gościa 🙂 Jak mu się przyjrzeć to rzeczywiście ma w sobie coś z dawnego egipskiego władcy, choć naturalnie nim nie jest. Jest podróżnikiem w czasie, który dysponując wehikułem czasu cofnął się do starożytności marząc o władzy absolutnej. Klasyczny motyw megalomana.

Uroczo naiwna historyjka z paroma fajnymi rysunkami. Motyw z podróżami w czasie także na plus. Zabawnie zaprezentowany został chociażby wehikuł czasu, którego zewnętrzna forma to sfinks. Kto wie, może rzeczywiście ta słynna budowla pochodzi z przyszłości? 😏

------------------------------
#019 "Fantastic Four" vol 1 (07/1963)
napisał: Stan Lee
narysował: Jack Kirby
pokolorował: Stan Goldberg
polskie wydanie: "Marvel Origins. Fantastyczna Czwórka 5" (Hachette Polska)


"Ród Corrinów" tom I || #001-#004 "Dune: House Corrino" (2024)


Wydawnictwo Non Stop Comics nie zwalnia tempa i z zapałem prawdziwego fana uniwersum pana Franka Herberta dostarcza nam kolejnych tytułów ze świata Diuny. Czy są to albumy godne, aż tak dużej atencji? Czy warto dać jej szansę? Jak prezentuje się pierwszy tom "Rodu Corrinów"?

Na pewno nie zaszkodzi się z nim zapoznać. Nie jest to tytuł, który zrewolucjonizuje świat komiksu, ale jeżeli ktoś nie ma ochoty na lekturę powieści pisanych przez panów Briana Herberta i Kevina Andersona - nad powodami tejże niechęci nie będę się teraz rozpisywał - a tak się składa, że ciekawią go wątki poprzedzające wydarzenia zaprezentowane w oryginalnym cyklu to powinien po komiks sięgnąć.


Fabuła została rozpisana na kilka wątków i są one prowadzone w sposób interesujący, choć może to być ocena lekko wypaczona, bo czytałem oryginał i dość dobrze go wspominam. Zresztą, ja zawsze lubię jak dane uniwersum się rozrasta, jak autorzy w bardzo drobnych szczegółach budują jego mitologię, etc. Nawet jak chwilami puszczają wodze wyobraźni nie mam z tym problemu. Zazwyczaj. Oczywiście, w przypadku tego komiksu nie mamy, co się obawiać o zbytnie fantazjowanie. Jest to komiksowa adaptacja powieści, zbieżna z oryginałem. Nie będę może zbyt szczegółowo wchodził w historię - nie będę psuł Wam zabawy - ale zaznaczam, że nie jest ona prosta w odbiorze.

Uważam, że próg wejścia scenarzyści ustawili na tyle wysoko, że trochę wymogli na odbiorcy konieczność poznania poprzednich tomów serii. Nie wiem czy był to celowy zabieg czy może po prostu nikt nie pomyślał, że po komiks mogą sięgać osoby nie znający uniwersum. Niezależnie od przyczyny, nie należy traktować tego albumu jako w pełni autonomicznego tworu. Raczej w drugą stronę. Zresztą, tak samo sprawa ma się z powieścią. Jak ktoś nie zna wcześniejszych wydarzeń to nie będzie do końca rozumiał o jak dużą stawkę toczy się gra.


W wielkim skrócie. Na ten moment wątki główne to książę Leto Atryda próbujący zwrócić planetę IX jej właściwemu rodowi, Harkonnenowie bardzo mocno wyzyskujący Fremenów i oszukujący na dostawach przyprawy oraz Imperator, który próbuje stworzyć substytut owej przyprawy. Każdy z wątków oferuje zarówno sporo politycznego pitu pitu, jak i trochę klimatu szpiegowskiego z domieszką taniej sensacji. Ponownie: nie jest to nic nadzwyczajnego, ale w swojej kategorii "Ród Corrinów" wypada dobrze. Początkowo fabuła może wydawać chaotyczna, ale tylko dla osób nie znających oryginału albo wcześniejszych serii komiksowych.

Wizualnie jest bardzo fajnie. Jak zacząłem czytać tą serię - mam tu na myśli także wcześniejsze tomy, np. "Ród Harkonnenów" - to miałem z tymi rysunkami problem. Były tak jakby zbyt jaskrawe, zbyt kanciaste i po prostu mało oryginale. Zbyt mainstreamowe. Na ten moment nie mam z nimi kłopotu. Nie wiem czy się przyzwyczaiłem czy uznałem, że w sumie pasują do lekkiego science fiction. Nie są jakoś szczególnie oryginale, ale można na nich znaleźć kilka ciekawych rozwiązań wizualnych i kolorystycznych.

------------------------------
#001-#004 "Dune: House Corrino" [06/2024]
napisali: Brian Herbert i Kevin J. Anderson
narysował: Simone Ragazzoni
polskie wydanie: "Diuna: Ród Corrinów" tom 1 [Non Stop Comics, 06/2025]
Komiks otrzymałem od Wydawcy.